Co roku staram się zrobić syrop z pędów sosny i uważam go za bardzo przydatny, szczególnie jesieniom przy pierwszych przeziębieniach lub jako dodatek do naleśników, budyniu i kto co tam wymyśli. Rodzina moja go uwielbia
Pędy zbieramy w maju, najlepiej suche i z dala od drogi.
Najlepsze są te z lasu. Leśnicy oczywiście nie kochają zbieraczy, więc trzeba być ostrożnym.
Prawda jest taka, że umiejętne zbieranie nie dewastuje całego drzewa.
Przede wszystkim nie łamiemy drzewek!
Nie obrywamy wszystkich pędów z jednej sosny.
Rwiemy tylko boczne.
Jak przygotowuję ?
Przede wszystkim pędy muszą byś suche.
Przebieram je z nie potrzebnych igieł, tudzież przypadkowych robaczków, które nie fortunnie przybrały się z nami do domu.
Pędy łamię i układam do dużego słoja, zasypuję cukrem w proporcjach 1:1
Ktoś może mi zarzucić: znowu to nie takie zdrowe skoro tyle białego cukru.
Ale przecież nie pijemy syropu szklankami, a w tych aptecznych też jest cukier.
Zazwyczaj zbieram ok. jednego kg. Tyle też daję cukru.
Słój stawiam w słoneczne miejsce na ok. trzy-cztery tygodnie.
Raz na dobę słój powinien być potrząsany żeby cukier się rozpuścił.
Wyprodukowany złoty płyn uszlachetniam dwoma łyżkami spirytusu i przelewam do małych szklanych, wyparzonych butelek, najlepiej po sokach.
Nie pasteryzuję. Cukier i odrobina alkoholu wystarczająco konserwuje syrop.
Pamiętam w dzieciństwie Tato robił taki syrop. Niewiele przejęłam z Jego zdrowych praktyk... Ale na przykład fakt, że od zawsze uwielbiam szpinak, to właśnie też Jego zasługa:-)
OdpowiedzUsuńSzpinak też bardzo lubię, ale odkryłam go sama, zresztą podobnie jest z syropem sosnowym.
OdpowiedzUsuńAle pewne fascynacje są nam wpajane, najczęściej w dzieciństwie i to całkiem nie świadomie np. miłość do wszelkich robótek ręcznych.
A zdolności manualne (?) to się dziedziczy.