środa, 16 listopada 2016

Słucham, dziergam , pruję

Katarzyna Bonda, kto o autorce nie słyszał ?





Dla nas moli książkowych autorka znana choćby ze słyszenia.  W opiniach mniej lub więcej lubiana.
Przyznam się, że kiedyś zaczęłam czytać "Florystkę" i chyba nie było mi z nią po drodze, bo jej nie dokończyłam. Teraz już nawet nie wiem dla czego...
Dwa dni temu coś mnie tknęło,  żeby wsłuchać się w audiobooka pierwszej części tetralogii kryminalnej: Cztery żywioły Saszy Załuskiej.
Skusiłam się barwie głosu Agaty Kuleszy. Wszak wiadomo, że nie jest bez znaczenia kto użycza takiego narzędzia pracy jak głos. A aktorkę darze ogromną sympatią:)
I choć mało kiedy sięgam po tę formę literatury to "Pochłaniacz" w dosłownym tego słowa znaczeniu pochłonął mnie czasowo na parę godzin.

Długi czas do autorki podchodziłam jak do jeża głównie ze względu na skrajne opinie.
Im więcej ich czytam tym bardziej dochodziłam do wniosku, że chyba nie do końca pani Bonda jest rozumiana przez czytelników. I sama muszę się przekonać o co w tym wszystkim chodzi, po co tyle szumu?
W śród licznych wypowiedzi są tylko opinie takie, które się zachwycają jej powieściami, oraz ci którzy uważają je za  nudne, przereklamowane. Tych ostatnich mam wrażenie że jest więcej.
Dlaczego tak się dzieje, że  autorka wywołuje w ludziach przeważnie skrajne emocje?
Myślę, że wynika to ze zbyt wyidealizowanych wyobrażeń na temat ukazanej na rynku czytelniczym powieści, oraz oczekiwań czytelnika.
Co raz to częściej obserwuję, że czytelnicy oczekują najczęściej prostej w odbiorze literatury i taką najchętniej okrzyknęliby mianem bestsellera na skalę światową. Może się się mylę...
Ale Bonda to nie larsomania ani klasyczny kryminał Agaty Christie.
To powieść złożona z wielu wątków również społecznych i wielu sprecyzowanych charakterów. To kawałek współczesnej Polski okraszonej mniej lub bardziej fikcją literacką . To nie literatura na dwa wieczory, ale złożony, dobrze opracowany warsztat autorki.
Docenić tę powieść może tylko odbiorca, któremu nie spieszno do przekładania kartek, z których wypadnie kolejny nieboszczyk, a krew poleje się strumieniami.
Książka ta być może dla kogoś może się się okazać zbyt skomplikowana, momentami za długa ale to bardziej zaleta niż wada. Dzięki temu można wpaść w klimat powieści. Poza tym to pierwszy tom więc musi dać solidne podstawy.
Po wysłuchaniu nasuwają mi się tylko pozytywne wnioski.
Zachęcam do ponownego przyjrzenia się autorce. Sama dałam sobie tą szanse, czym umiliłam sobie czas dziergania, gotowania i innych prac domowych.
Spróbujcie, a nie oderwiecie się tak szybko od słuchawek:))



Słuchając audiobooka pochłaniałam kolejny motek do swetra.
Pokazywałam kawałek wzoru tydzień temu. Link
Zostały mi do wydziergania tylko i aż ... rękawy.

Podzielę się z Wami jeszcze moim bzikiem dziewiarskim. Nie mogę tego inaczej nazwać.
Przeszłam już chyba samą siebie.
Będąc w jednym ze sklepów z tzw. tanią odzieżą zauroczyłam się pewnym swetrem.
Fason swetra daleko odbiegający od modowych trendów jesień/zima 2016.
Spytacie co mnie tak urzekło?
-włóczka, piękna kobaltowa, przeplatana delikatnym srebrnym włosem.
Z przeznaczeniem do sprucia, kupiłam ten rozciągnięty, ale nie zniszczony sweter za 6 zł. z groszem.
Wyprałam, sprułam i wyprostowałam włóczkę metodą czujnikową. link
Plan udziergu na razie tworzy się w głowie.
Na zdjęciu poniżej część swetra do sprucia. Sami widzicie: jest co robić:D



Pozdrawiam:)Ewa


środa, 9 listopada 2016

Optymistycznym krokiem w jesień...


Jeśli jestem meteopatką to tyko w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Nie mam skłonności do jesiennej melancholii, jednak aura jesienna co raz zuchwalej panoszy się po domu.
Nikt jej nie zaprasza. Sama wkrada się przez okna w raz ze zmrokiem.
I choć czasem pokazuje te lepsze strony pięknych jesiennych barw i nie licznych promyków słońca to jednak chłód przenikający przez nasze palto uzmysławia nam, że to już nie lato...
Co raz to częściej, bezczelnie rozsiada się na mojej ulubionej kanapie przypominając mi uciekający czas tego roku.
Nie długo listopad zdmuchnie kolorowe liście i szarość nadejdzie.
To teraz czas zwalnia. Nawet mój pies się przestawia na tryb zimowy, więc i ja szykuję się mentalnie do tej pory roku, która w brew pozorom, może sprawiać przyjemność.
Cóż jest lepszego o tej porze od wtulenia się bezkarnie w miękki koc z ciepłą herbatą w dłoni, czy też kieliszkiem rozgrzewającej nalewki, dobrej książki oraz nieodzownych robótek ręcznych?
Świat się nie kończy:) Mamy: bliskich, znajomych, blogerki, kino, teatr, spacery w ostatnich promykach słońca...a nawet jak jest plucha to parasol pomoże:D
Jak to mówią: nie ma złej pogody tylko złe ubranie...
Tak często przypisujemy sobie melancholię, apatię, nudę... zwał jak zwał, jesieni. To chyba takie nasze przyzwolenie, bo jak jesień, to musi być smutno...nic mylnego.
Pomysł !!!
Grunt to go mieć, najlepiej na siebie, bo jak tego nie posiądziemy to nawet słoneczne lato humoru nam nie poprawi:D

Człowiek całe życie się uczy.
Odkryłam w tym roku owoc pigwy, a raczej  pigwowca. Jest znaczna różnica pomiędzy tymi dwoma owocami.
Przede wszystkim różnią się wielkością, smakiem i aromatem.
Nie zdając sobie sprawy jak wartościowy krzew rośnie blisko bloku mojej mamy, zaprzepaściliśmy parę ładnych sezonów jesiennych na zebranie tego jak bardzo wartościowego owocu.

Najpierw skroiłam do małych słoiczków owoc, przesypując cukrem i miodem. Do jednego słoika dodałam jeszcze imbir taki klasyk.
Po odstaniu owoce i sok zastępują cytrynę do herbaty. Przepyszne i zdrowe.
W drugiej kolejności owoc poszedł na nalewkę z dodatkiem laski wanilii, cynamonu i goździków. Pachnie pięknie.         Na moc jednak muszę poczekać.                                                                                                                                         Póki co raczę się nalewką robioną latem z malin i wiśni.
Uwielbiam zamykać owoce w słoiki i chomikować, żeby mieć tą przyjemność delektowania się w długie wieczory.




Zapraszam na WDiC do Maknety czytamy i dziergamy :)

Dziś króciutko; prócz robótki czytam to samo co w zeszłym tygodniu. tu
Nie spiesznie kartka za kartką poznaję losy rodziny Jaszich.
Bardziej spiesznie wywijam drutami, bo na nich ciepły sweter się robi.
Dodam tylko, że to model męski.




Pozdrawiam:))Ewa

środa, 2 listopada 2016

Szal i czapka dla Pauli


 Plan wykonany w terminie:D
Szal i czapkę dla córki udało mi się wykończyć do słownie dzień przed jej przyjazdem.
Od razu wykorzystałam ją w charakterze modelki

Wzór patentowo-warkoczowy, jak to u mnie bywa znowu jest powtórzony. Takie było życzenie córki:))
 Znajdziecie go na moim starym poście tu
Zużycie materiału to pięć motków Drops Alpaca MIX kolor: 3969



Zaczynam czytać drugi tom Ósme życie Nino Haratischwili.

To kontynuacja  fikcyjnych losów gruzińskiej rodziny Jaszich.
Do pierwszego tomu zachęcałam nie dawno w poście jesiennym tu
Książka bardzo mnie zachwyciła, więc jak tylko miałam sposobność do przeczytania drugiej to wszystkie inne stosy i stosiki książek na razie poszły w odstawkę.




Bardzo lubię zaglądać w Wasze posty, a dziś środa z Maknetą to z przyjemnością odwiedzę Wasze blogi:))
Pozdrawiam:))Ewa